Archiwum luty 2004


lut 29 2004 29 lutego!
Komentarze: 1

To taki magiczny dzięń i w dodatku niedziela...

Kobiety, które miały termin porodu w pobliżu tego dnia, pewnie drżą, aby się nie zaczęło...W końcu mieć urodziny co cztery lata to mała frajda.

A tak poza tym lubię ten dzień. Teraz od nowa będziemy ciułali nadprogramowe minuty w obiegu ziemi, aby za cztery lata wyrównać rachunek.

Kosmiczne uwarunkowania, zakręcony czas, kombinacje człowieka, aby wszystko się zgadzało, i w mikrokosmosie i w makrokosmosie. Wczoraj usłyszałam pocieszająca wiadomość: "w tym stuleciu nie grozi nam zderzenie z jakimś wielkim odłamkiem z wszechświata".

Jezus na pustyni...głodny...samotny...dzielny...konsekwentny. Znowu zmierza do Jerozolimy...A dokąd ja zmierzam? Jaki będzie mój tegoroczny post? Problem wiary w zmartwychwstanie nigdy nie był mi tak bliski...

Czas ucieka, wieczność czeka...

Ale jaka trudna droga przede mną...

Matko, co to za dzień, ten 29 lutego? Jeszcze trochę i zaplączę się w filozofię...

muszelka : :
lut 25 2004 popiół
Komentarze: 0

Nie byłam dziś w kościele. Angina jeszcze mi nie odpuściła.

Ale jestem prochem. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Znikomość mojego życia, jego ulotność, odczuwam na każdym kroku.

 Jestem prochem.

Ale czyż to nie jest wspaniałe, że Bóg wyposażył taki proch w takie dary?!

Widzę, słyszę, czuję, myślę, wybieram, pracuję, rodzę...i dalej...walczę, przebaczam, upadam, podnoszę się, smakuję piękno, doświadczam bólu, mam nadzieję.

Proch...człowiek...ja...

Dobrze, że Bóg zechciał kochać o jeden proch więcej...

 

muszelka : :
lut 23 2004 nie mogę, nie potrafię
Komentarze: 13

Duzo nad tym myślałam... i postanowiłam jeszcze raz zostać wierna swoim odczuciom, wewnętrznym przekonaniom, które aż mną trzęsą, kiedy próbuję udawac, że to nic, to nic, że mogę spokojnie tutaj dalej pisać.

Nie mogę...

Już kiedys przerabiałam analogiczną sytuację: dwie bliskie, bardzo bliskie osoby (chłopak, z którym wkrótce miałam barć ślub i "przyjaciółka") zaczęłi się spotykać za moimi plecami. Wkrótce zostali parą, po kilku miesiącach wzięli ślub...nie napiszę tu o koszmarze tamtych dni, ale o tym, jak zareagowali wspólni znajomi...większość z nich udawała, że to normalne, że nic się stało, że spokojnie mogą dalej utrzymywac kontakty tak ze mną, jak i z nimi.

A ja nie mogłam, nie mogłam...Usunęłam się całkowicie, zerwałam kontakt właściwie ze wszystkimi. Weszłam w nowe środowisko, oddałam się działalności na rzecz innych jako wolontariuszka. Potem napisałam na podstawie tamtych doświadczeń jedną ze swoich książek dla młodzieży ( cha, ostatnio wydawca podesłał mi bardzo miłego maila od piętnastolatki z Wa-wy, która moją książkę poleca wszystkim znajomym i prosi o dalszą część przygód..), ale wróćmy do naszych baranów.

Tylko to oderwanie się od wspólnych znajomych, od miejsc, od przyzwyczajeń, pozwoliło mi przetrwać tamtą koszmarną sytuację.

Teraz to nie jest koszmar, choć niewątpliwie jest dla mnie bardzo nieprzyjemną sytuacją. Nie mogłabym pisać, czytać komentarzy wspólnych znajomych, trwać w udawaniu...Ja tak nie umiem...

Usuwam się...Niech fanaberka, popielatka, klemens piszą sobie, niech cieszą się z "sukcesu" pozbycia się mnie...niech się nawzajem adorują, kokietują, stymulują. Przeprowadzili "proces  poszlakowy" osądzili, dowodów nie dostarczyli, domniemania niewinności nie uznają....Wyrzutów nie mają...Kończę,, bo zaraz wypłynie ze mnie cała gorycz, a nie chcę dodawać im większej satysfakcji.

btw - kimkolwiek jesteś, stałeś się zakwasem, wirusem, który zniszczył Muszelkowo.....

Na koniec napiszę tylko :

"Mocniejsza jestem, cięższą podajcie mi zbroję!"

muszelka : :
lut 20 2004 żal
Komentarze: 10

Wyszłam ze szpitala na własne żądanie. Czuję się - jakby to zgrabnie ująć - nie najlepiej, ale szkoda mi dzieci.

Zajrzałam do Muszelkowa i...uświadomiłam sobie, że drzemie we mnie wielki żal. Żal o ten nonsensowny rodzaj "procesu poszlakowego", jaki przeprowadzili klemens, popielatka, fanaberka, iwcia. Boli mnie to, że nikt w zasadzie mnie nie bronił. No cóż, mentalność "nie wtrącania się", którą jakże dobrze znam z realu, także i tu zadziałała. Te notki na ich blogach (na mój temat) i komentarze są straszne. Bardzo mnie skrzywdziły...bardzo...

Pobyt w szpitalu dał mi między innymi to, że teraz patrzę na Muszelkowo i całe blogowisko z większym dystansem. Uświadomił mi, że nie mogę narażać się na dodatkowe stresy, nieprzyjemności, bo zarówno moje dzieci, jak i Marcin potrzebują mnie. A te blogowe afery jednak bardzo mnie osłabiły psychicznie. Do pewnego momentu blog był dla mnie "oczyszczalnią" z domowych problemów. Wygadywałam się tu i było mi lżej. Ale od lipca, jak po równi pochyłej, wszystko zaczęło się psuć.

Nie mam siły dłużej siedzieć przy komputerze, bo kręgosłup, przez który zamknęli mnie w szpitalu, wciąż nie pozwala mi na dłuższe pozostawanie w jednej pozycji.

Nie umiem teraz przewidzieć, co będzie dalej z tym blogiem...Stanie się na razie dla mnie archiwum zapisków z 12 miesięcy moich zmagań z życiem.

Naprawdę mi przykro...i smutno...i żal...

 

muszelka : :
lut 12 2004 od siostry
Komentarze: 11

Muszelka przeprasza wszystkich, ale musi przesunąć zapowiedzianą na dziś imprezę na blogu.

Niestety jest w szpitalu.

podpisano: siostra Muszelki

muszelka : :