dziś tylko przed rokiem
Komentarze: 6
Pamiętam, że było około 16.30. Siedzialam w łazience przed starą pralką rodziców usiłując intuicyjnie ustawić rozlegulowany programator, by wyprać stertę dziecięcych ciuchów. W pokoju zadzwonił telefon.
- Tak, zaraz poproszę córkę...M...! Telefon do ciebie!
Czułam, od kogo ten telefon. Tata nie chciał usłyszeć. Wolał mnie na to wystawić.
- Słucham...
- Tu ordynator chirurgii...Mam dla pani przykrą wiadomość...Przed pięcioma minutami zmarła Pani Matka...
- ..............
- Co się stało? - Tata pyta, choć nie chce usłyszeć odpowiedzi.
Ja nie pozwalam mojemu ciału i umysłowi na wybuch rozpaczy. Gwałtem popadam w odrętwienie, by nie zwariować. Dzieci znikają z pola odbioru.
- Mama umarła...
Tata wydaje z siebie głośny szloch.
- Panie doktorze, co mam teraz robić? Mogę zobaczyć Mamę?
- Tak. Jeszcze przez dwie godziny ciało będzie leżało an OIOM-ie. Takie są procedury. Dopiero potem do kostnicy.
- Dobrze, zraz przyjadę.
Machinalnie wykręcam numer kolegi, który ma samochód. Jest akurat w domu. Zgadza się zawieźć mnie do Sławna.
W drodze całe moje jestestwo domaga się płaczu, rozpaczy. Nie pozwalam.
Wchodzę na chirurgię, gdzie panuje aura śmierci, która tu przyszła. OIOM otwarty na oścież. Tylko jedna pielęgniarka siedzi na dyżurce. Znam ją. Pytam, czy mogę wejść do mamy. Pozwala.
A tam na łóżku widzę jakąś Kruszynę zawiniętą w prześcieradła. Pielęgniarka delikatnie odsłania mi twarz Mamy. Znowu moje "ja" domaga się prawa wstrząsu, bo widok jest wstrząsający. Głowa Mamy owinięta bandażami (żeby szczęka nie zwisała itp.) ma nienaturalny wyraz. Nie pozwalam sobie na rozpacz. Całuję mamę, głaszczę, żegnam się. Jest jeszcze ciepła...
- Mamciu wybacz, że mnie tu nie było. Nie miał mi kto przypilnować dzieci. Mamciu, juz dobrze...Już nie cierpisz...
Przy wyjściu dostaję worek z rzeczami Mamy, podpisuję jakiś świstek, jakiś inny dostaję do ręki. Akt zgonu?
Wracamy do Darłowa. Telefonuje brat, który już jest w Zakładzie Pogrzebowym, bo mamy sobotę, upał i trzeba wszystko szybko załatwić.
Przy wyborze trumny robi mi się słabo, ale poraz kolejny naludzką siłą przyprowadzam się do porządku. Pojawia się problem z kostiumem dla Mamy, bo firma nie dysponuje żadnym w odcieniu niebieskim, a Mama zawsze mi powtarzała, że chce być pochowana na niebiesko. Właścicielka obiecuje, że choćby spod ziemi, załatwi niebieski w odpowiednim rozmiarze.
Nie wiem, po jakim czasie wróciłam do Taty i dzieci. Nie pamiętam tego wieczoru. Tata chyba obdzwaniał całą rodzinę. Potem była niedziela, poniedziałek. Pogrzeb we wtorek. Nawet powiedziałam na cmentarzu mowę pożegnalną. Ludzie się popłakali (tak mi potem mówiono). Była stypa, dużo rodziny i moje zdziwienie, że Mama już tu nie bryluje (zawsze była "duszą towarzytswa").
Odrętwienie puszcza po roku. Zalewa mnie taka fala smutku, że z trudem funcjonuję. Chyba pozwolę tej rozpaczy się wydostać, przelać. W końcu mam prawo do żaloby...
Dodaj komentarz