cze 29 2004

przemoc sąsiadów


Komentarze: 5

Stało się to dwa dni temu, a ja do teraz z trudem w to daję wiarę. Pisałam już wcześniej, że od jakiegoś miesiąca mam problem z młodzieżą pod oknami, która hałasuje, pali, rzuca mięsem itp.itd. Przedwczoraj wieczorem, gdzieś około 22.00 poirytowana ich zachowaniem, wyszłam tylko, aby choć zamknąć drzwi od klatki, bo w mieszkaniu miałam pełno dymu. Na ławce tym razem nie było blokersów, ale blokerski, same dziewuchy. Zamknęłam drzwi bez słowa i wróciłam do mieszkania. Jednak nie minęła minuta, jak drziw od klatki znowu zostały otwarte na oścież, a kiedy wróciłam jeszcze raz je zamknać dziewczyny rzuciły sie na mnie:

- K...mać, co tu zamykasz! My tu mieszkamy od 20 lat i jesteśmy właścicielami, możemy, k..wa, robić, co nam się podoba.

- To, że jesteście właścicielami i mieszkacie tu dłużej, niż my, nie zwalnia was od kultury. A nam przeszkadza ten cowierczorny hałas i dym - mówiłam i usiłowałam zamknąć drzwi, choć wiedziałam już, że to nie ma sensu.

-  Idź, k..wa, do domu i przestań się tu rządzić!

Nie chciałam dalej szarpać się z tymi dziewuchami. Poszłam do domu, zrobiłam z okna kilka zdjęć, żeby mieć jak wskazać, kto nam dokucza i wtedy rozpętało się piekło. Blokerski wkurzone za te fotki, rzuciły się i - dosłownie - wchodziły mi do mieszkania przez okno, klnąc na czym świat stoi.

- K..wa nie masz prawa nam robić zdjęć! Dawaj ten aparat, to ci go rozpier...lę!

Pstryknęłam dziewczynie w połowie wiszącej na parapecie okna. Instynkt reporterski rozszedł się w moich żyłach i pstrykałam dalej. Jedna z dziewuch zdjęła spodnie i wystawiła tyłek. Pod nasze okna zbiegło się chyba pół bloku, grożąc mi, że nie mam prawa robić tych zdjęć i wyzywając od ...ach..wiadomo. Jakżesz potem żałowałam, że trochę przerażona sytuacją, źle ustawiłam funkcje w aparacie i te dwie fotki mi nie wyszły.

Zatelefonowałam po Straż Miejską. Przyjechał anemiczny pan i wystraszona pani. Akcja przeniosła się pod nasze drzwi. Ludzie walili i kopali do nas, straż nie umiała ich uspokoić. Na klatce był taki raban, że chyba całe osiedle słyszało. Nasz drzwi obluzowały się pod naporem pchania i kopania. W pewnym momencie patrzę przez okno, a Straż zwija manatki i odjeżdża. Opadły mi ręce. Marcin chodził po mieszkaniu i walił pięścią w meble i ściany.

- Zadzwoń na policję! - wycedził dobrze mi znanym (z dawniejszych ataków) głosem.

Zatelefonowałam na policję, ale okazało się, że nie mają wolnego samochodu i muszą po niego dzwonić gdzieś dalej. przyjechali dopiero po pół godzinie. A my w tym czasie odpieraliśmy ataki sąsiadów.

- Co za gnoje. Mieszkają tu, nie jak my właściciela, ale jako lokatorzy, a rządzą się jakby mieli takie same prawa! - słyszałam jakąś kobietę. - Mieszkamy tu od 20 lat i nigdy nikomu nie przeszkadzało, że ktoś wieczorem siedzi pod oknami! Eksmitować ich! Co oni sobie myślą!

Marcina oczy robiły się coraz bardziej śliskie i odległe, zimne. Zaciskał pięści do białości i stał pod wyjściowy mi drzwami gotowy do...właśnie... do czego? Co by się stało? Wolę nie myśleć.

Przyjechała policja. Weszli do nas. Szeptem wyjaśniałam, co się tu działo. Marcin zaszył się w dużym pokoju. Obawia się obcych. Policjanci wyszli i tłumaczyli coś reszcie sąsiadów trwającej pod naszymi okanmi i na klatce. Dochodziła 24.00. Po paru minutach odjechali nie spisując obecnych i nie prosząc ich, aby się stąd odsunęli. Na szczęście nie było juz takiego hałasu.

Marcin, jak kłoda, padł na łóżko. Chyba wziął jakąś dodatkową dawkę uspokajającą. Mnie tak strasznie bolał żołądek, że zaczęłam się zwijać na łóżku. Byłam bliska załamania... Nie spałam do rana...

Następnego dnia tak my, jak i nasze dzieci, zaczęliśmy być traktowani jak trędowaci. Kiedy wyszłam z dziećmi na podwórko i usiadłam obok sąsiadki na ławce, ta demonstracyjnie najpierw zapaliła papierosa, podymiła mi, a potem wstała i poszła. Za chwilę przywołała synka, który zaczął się bawić z moimi Muszelkami.

Wieczorem blokerski i (najbardziej żądna sensacji) z sąsiadek, znowu bardzo starały się nam dopiec. Ale my pozamykaliśmy okna i pokoje od strony klatki. Zgasiliśmy wszystkie światła, żeby oni nic nie widzieli, nawet naszych przesuwających się cieni. Marcin i dzieci jakoś zasnęły, a ja oglądałam, skądinąd ciekawą sztukę w Teatrze TV, a potem film dokumentalny o ludziach cierpiących na schizofrenię. Blokreski przestałam słyszeć i czuć około 22.30.

Nie będę opisywała innych zachowań. To smutne. Zastanawiam się, jaki błąd popełniłam, że nastąpiła taka reakcja. Czy człowiek nie ma prawa do asertywności, to upomnienia się o swoje prawa? Jak to jest? Co się z ludźmi porobiło? Do czego do wszystko dąży?

Z niecierpliwością czekam na wyjazd do Darłowa i oderwanie się choć na kilka tygodni od tego motłochu. Ale co będzie potem? Co z tym robić? Marcin już mi mówi, że czuje się dużo gorzej. I ja to dobrze widzę.

Dlaczego ludzie są tacy okrutni? Bezwzględni? Dziwią się, że w Iraku dzieją się straszne rzeczy, a przecież na własnym podwórku, osobiście krzywdzą innych, terroryzują...

muszelka : :
Greta
07 lutego 2012, 07:49
Niezła historia! czekam na ciąg dalszy! pozdrowienia
louis vuitton
15 grudnia 2009, 07:31
Jakżesz potem żałowałam, że trochę przerażona sytuacją, źle ustawiłam funkcje w aparacie i te dwie fotki mi nie wyszły.
louis vuitton
15 grudnia 2009, 07:30
Nie będę opisywała innych zachowań. To smutne. Zastanawiam się, jaki błąd popełniłam, że nastąpiła taka reakcja.
29 czerwca 2004, 22:21
Ludzie śa naprawdę okrutni, ehh...nie wiedziałam, że aż do tego stopnia, to okropne, współczuje, nie chciałabym w takim miejscu mieszkać. Pozdrówki. :)
29 czerwca 2004, 11:09
...jestem w szoku...

Dodaj komentarz