Archiwum 28 lipca 2004


lip 28 2004 drzewa
Komentarze: 6

Jeden z naszych wielu spacerów zaproponowałam w miejsce, gdzie nie byłam dawno, bardzo dawno. Szliśmy powoli, bo Michałek ma płaskostopie (trzeba się wziąć ostro za ćwiczenia jego nóżek!), a Ania ma jakąś chorobę mięśni i chodzi na palcach. I tak sobie stąpaliśmy z cztery kilometry, kroczek po kroczku, zakręt po zakręcie. Dotarłam na uliczkę, gdzie mieszkałam jako pięciolatka, a więc w obecnym w wieku moich dzieci i patrzę, a tam wszystko tak zmalało, lasek, domy, podwórka...Tak...dziecko patrzy z innej perspektywy i świat wydaje się większy. Pokazałam okna w domu, w którym wtedy mieszkaliśmy, a było to tuż nad morzem, bo od plaży dzielił  nas tylko wąski pas lasu, jakieś 50m. Szliśmy dalej. Ludzi jak mrówków, bo dzień był wietrzny i zimny i większość wczasowiczów spacerowała po Darłówku, tudzież po Darłowie, i trudno było spokojnie przejść chodnikiem, ale brnęliśmy, aż dobrnęłiśmy do tego miejsca...A tam zamiast szkółki drzewek, jaką zapamiętałam z dzieciństwa, zastałam całkiem wysoki las iglasty. Stałam zdumiona. No tak! Przez trzydzieści lat (z hakiem) miał prawo wyrosnąć tu las.

Drzewa...Kocham drzewa...Są takie długowieczne...Jak byłam mała, to im śpiewałam...

Taka byłam poruszona tym odkryciem, że z wrażenia nie zrobiłam zdjęcia tego lasku...

Dopiero na plaży odzyskałam świadomość chwili i zrobiłam kilka zdjęć morza, które w oddali mieniło się taką srebrną poświatą.

 

 
muszelka : :
lip 28 2004 bez szumu mediów
Komentarze: 4

Nie zamierzaliśmy tego, ale samo wyszło, że nie mieliśmy TV, nie kupowaliśmy gazet i nie chodziliśmy do kawiarenek z Internetem. Nic do nas nie docierało, żaden szum informacyjny i nawet się nad tym nie zastanawialiśmy. To, co było ważne, to stan pogody, bieżący prowiant, zabawa dzieci. Wzięliśmy ze sobą bratanicę Marcina, ośmioletnią dziewczynkę, która nigdy nie wyjeżdżała na wakacje (jej rodzice od lat nie mają pracy). Bałam się, że Ania będzie tęskniła, marudziła, ale ona całe trzy tygodnie była zadowolona i wesoła, więc chyba było jej dobrze z nami.

Spacery nad morze albo plażowanie, to były najważniejsze atrakcje. Dla mnie liczyły się cmentarz, pogawędki z Tatą, odwiedziny znajomych (jeszcze tych z dzieciństwa). Przypomniałam sobie, jak się gra w Remika (która to grę Misiek nazywał grą w chomika), w Monopol (wg Neli Molopol, a wg Michałka Nomopol), pstrykałam dużo zdjęć, czytałam (w darłowskiej bibliotece wciąż mają moją kartę i pozwalają mi latem wypożyczać książki). Dzieci zaprzyjaźniły się z innymi małymi wczasowiczami oraz tubylcami i w przerwach między wyprawami bawiły się z nimi na podwórku.

To jest telegraficzny skrót. Reszta będzie wychodziła z czasem, bo refleksji i wewnętrznych poruszeń miałam wiele. W końcu byłam w Krainie Dzieciństwa, gdzie Wszystko ma drugie dno, inny wymiar, własną historię.

A tu jedno ze zdjęć, których nie zamierzam opublikować oficjalnie:

 

  Klasyka, ale co zrobić, kiedy aż się prosi o zdjęcie?  
muszelka : :