Komentarze: 6
Jeden z naszych wielu spacerów zaproponowałam w miejsce, gdzie nie byłam dawno, bardzo dawno. Szliśmy powoli, bo Michałek ma płaskostopie (trzeba się wziąć ostro za ćwiczenia jego nóżek!), a Ania ma jakąś chorobę mięśni i chodzi na palcach. I tak sobie stąpaliśmy z cztery kilometry, kroczek po kroczku, zakręt po zakręcie. Dotarłam na uliczkę, gdzie mieszkałam jako pięciolatka, a więc w obecnym w wieku moich dzieci i patrzę, a tam wszystko tak zmalało, lasek, domy, podwórka...Tak...dziecko patrzy z innej perspektywy i świat wydaje się większy. Pokazałam okna w domu, w którym wtedy mieszkaliśmy, a było to tuż nad morzem, bo od plaży dzielił nas tylko wąski pas lasu, jakieś 50m. Szliśmy dalej. Ludzi jak mrówków, bo dzień był wietrzny i zimny i większość wczasowiczów spacerowała po Darłówku, tudzież po Darłowie, i trudno było spokojnie przejść chodnikiem, ale brnęliśmy, aż dobrnęłiśmy do tego miejsca...A tam zamiast szkółki drzewek, jaką zapamiętałam z dzieciństwa, zastałam całkiem wysoki las iglasty. Stałam zdumiona. No tak! Przez trzydzieści lat (z hakiem) miał prawo wyrosnąć tu las.
Drzewa...Kocham drzewa...Są takie długowieczne...Jak byłam mała, to im śpiewałam...
Taka byłam poruszona tym odkryciem, że z wrażenia nie zrobiłam zdjęcia tego lasku...
Dopiero na plaży odzyskałam świadomość chwili i zrobiłam kilka zdjęć morza, które w oddali mieniło się taką srebrną poświatą.