Nie zamierzaliśmy tego, ale samo wyszło, że nie mieliśmy TV, nie kupowaliśmy gazet i nie chodziliśmy do kawiarenek z Internetem. Nic do nas nie docierało, żaden szum informacyjny i nawet się nad tym nie zastanawialiśmy. To, co było ważne, to stan pogody, bieżący prowiant, zabawa dzieci. Wzięliśmy ze sobą bratanicę Marcina, ośmioletnią dziewczynkę, która nigdy nie wyjeżdżała na wakacje (jej rodzice od lat nie mają pracy). Bałam się, że Ania będzie tęskniła, marudziła, ale ona całe trzy tygodnie była zadowolona i wesoła, więc chyba było jej dobrze z nami.
Spacery nad morze albo plażowanie, to były najważniejsze atrakcje. Dla mnie liczyły się cmentarz, pogawędki z Tatą, odwiedziny znajomych (jeszcze tych z dzieciństwa). Przypomniałam sobie, jak się gra w Remika (która to grę Misiek nazywał grą w chomika), w Monopol (wg Neli Molopol, a wg Michałka Nomopol), pstrykałam dużo zdjęć, czytałam (w darłowskiej bibliotece wciąż mają moją kartę i pozwalają mi latem wypożyczać książki). Dzieci zaprzyjaźniły się z innymi małymi wczasowiczami oraz tubylcami i w przerwach między wyprawami bawiły się z nimi na podwórku.
To jest telegraficzny skrót. Reszta będzie wychodziła z czasem, bo refleksji i wewnętrznych poruszeń miałam wiele. W końcu byłam w Krainie Dzieciństwa, gdzie Wszystko ma drugie dno, inny wymiar, własną historię.
A tu jedno ze zdjęć, których nie zamierzam opublikować oficjalnie:
Klasyka, ale co zrobić, kiedy aż się prosi o zdjęcie?